Jak zbudować społeczność wokół swojego bloga? Co zrobiła Ola, żeby pracować maksymalnie 6 godzin dziennie? W jaki sposób zbudowała swój zespół? Na te i inne pytania odpowiedziała mi Ola Budzyńska, autorka bloga PaniSwojegoCzasu.pl.
To jest druga część naszej rozmowy. Jest co najmniej tak wypakowana po brzegi konkretami jak część pierwsza. Jeżeli chcesz obejrzeć lub przeczytać pierwszą część, to KLIKNIJ TUTAJ.
W tej części rozmowy poruszamy takie tematy jak:
- Jakie 3 największe błędy zdaniem Oli popełniają kobiety?
- Dlaczego bycie miłą i przez wszystkich lubianą prowadzi do frustracji?
- Jaka jedna rzecz piekielnie obniża efektywność kobiet pracujących w domu?
- Dlaczego warto w życiu eksperymentować?
- Jak Ola podchodzi do perfekcjonizmu i dlaczego jej zdaniem należy z nim walczyć?
- Dlaczego Ola woli pisać niż nagrywać video?
- Jaki czynnik sprawił, że Oli udało się “wypłynąć”?
- Na co muszą być gotowe firmy, które chcą, aby Ola poprowadziła u nich szkolenie?
- Z jakich powodów Ola prowadzi biznes w oparciu o własne produkty, a nie współprace z markami?
- W jaki sposób Ola dobiera kobiety do swojego “gangu”?
- Jakie mniejsze i większe porażki ma na swoim koncie Ola i jak sobie z nimi poradziła?
Zapraszam do oglądania lub czytania ?
Wersja tekstowa
Bartek Popiel (LiczySieWynik.pl): Ola, powiedziałaś już o fundamentach organizacji. Chciałbym teraz, żebyś wyraźnie zaznaczyła, z jakimi błędami najczęściej spotykasz się u swoich czytelniczek. Jakie błędy najczęściej popełniają kobiety, które startują w karierę zawodową, startują w dorosłość?
Oczywiście nie mówimy o jakichś świętych przykazaniach cioci Oli. Czytelnicy mogą się do tego ustosunkować, ale oczywiście nie muszą.
Jakie Ty widzisz najczęstsze błędy? Takie, o których kobieta mając lat czterdzieści mówi: kurcze, tego i tego w życiu żałuję.
Ola Budzyńska (PaniSwojegoCzasu.pl): Właśnie sobie uświadomiłam, że ja mam prawie czterdzieści lat (śmiech).
Na szczęście nie mówię, że czegoś tam żałuję. Niczego nie żałuję – ani tego, co robiłam, ani tego, czego nie robiłam.
Jest kilka takich rzeczy, o których chcę wspomnieć odpowiadając na Twoje pytanie.
Pierwsza rzecz – kobietom wydaje się, że muszą robić wszystko. Zarówno w domu, w pracy, jak i w jakiejkolwiek innej przestrzeni. „W pracy biorę na siebie mnóstwo. Sama z siebie. Nie odmawiam”.
Bartek Popiel: Z czego to wynika?
Ola Budzyńska: To wynika z tego, że my lubimy być lubiane. Jesteśmy uczone tego, że mamy być miłe i grzeczne. A bycie miłym to według wielu z nas jest takie coś, że ktoś przychodzi i mówi: słuchaj, mam tyle i tyle pracy, czy byś mi nie pomogła? No i jak jestem miła, to pomagam. Nie pomaga tylko ten, kto jest niemiły. A przecież warto być miłą.
Śmieję się czasem, że jednym z przykazań Pani Swojego Czasu jest: nie bądź taka miła. Bo jak jesteś aż tak miła, to realizujesz cudze cele, nie swoje. Tu nie chodzi oczywiście o to, żeby nigdy nikomu nie pomagać. Tu chodzi o to, żeby mieć świadomość tego, co ja chcę osiągnąć i na ile realizuję swoje, a na ile tylko i wyłącznie cudze cele.
Więc tak: nie brać na siebie wszystkiego i nie być przekonaną, że jedyna droga do szczęścia i organizacji to robić wszystko.
Najczęstsze pytanie, jakie słyszę, to: „Ola, jak Ty to wszystko robisz?”
Odpowiadam wtedy: ja nie robię wszystkiego. Mnóstwa rzeczy nie robię. Ja dlatego robię rzeczy X, bo nie robię wszystkich innych rzeczy z alfabetu. Nie ma po prostu takiej możliwości, żeby zajmować się wszystkim. Trzeba wybierać.
Dalej… nieumiejętność podejmowania decyzji. Bo wiesz: „osiołkowi w żłoby dano”. I teraz pytanie – ja mam zrobić to czy ja mam zrobić tamto? I teraz powiem coś kontrowersyjnego: uważam, że robi się krzywdę kobietom, którym wmawia się, że na przykład można założyć biznes w domu, rozwijać go i jednocześnie wychowywać dziecko w stu procentach robiąc obie te rzeczy.
Ja uważam, że w stu procentach tego i tego naraz zrobić się nie da. Obie te rzeczy to cały etat (albo i więcej!), jeśli chodzi o wymagania czasowe. Zawsze jest coś kosztem czegoś.
Bartek Popiel: Całkiem niedawno wrzuciłaś piękną graficzkę apropos tego, że Pani Swojego Czasu, gdy pracuje w domu, to: nie prasuje, nie gotuje i nie sprząta.
Ola Budzyńska: Tak! Panie Swojego Czasu nie prasują, nie gotują, nie sprzątają w czasie swojej pracy.
To zawsze jest dylemat kobiet pracujących w domu. Nie mówię tu o kobietach, które zawodowo zajmują się domem. Mówię o kobietach, które – tak jak ja – mają do wykonania jakąś merytoryczną robotę, ale siedzą w domu i kątem oka widzą: tutaj gary, a tutaj pranie, a tutaj podłoga, tutaj kurz. I się odrywają od tego, co mają do zrobienia.
Dla mnie to jest niezrozumiałe. Bo przecież jak mąż wyszedł rano do pracy, to nie wychodził z deską do prasowania i ze stosem garów do umycia. „Bo a nuż w przerwie umyję gary!” – tak przecież nie powiedział, więc Ty też tego nie rób. To czas Twojej pracy i tyle.
I nie dawaj sobie wmówić, że jest inaczej. Bo oczywiście będą przychodzić mamy, sąsiadki, teściowe. „No a co Ty robisz?”
Bartek Popiel: „Przecież siedzisz w domu!”
Ola Budzyńska: „Siedzisz w domu, więc możesz to ogarnąć przy okazji!”
Mogę, ale nie muszę. Jak mam przerwę, to jasne, mogę się tym zająć, ale wcale nie muszę tego robić w czasie swojej przerwy od pracy.
Bartek Popiel: Myślę, że tu warto też zaapelować do mężczyzn.
Moja żona swego czasu musiała jechać na jakieś badania. Nie było jej cały dzień. Ja wtedy zrozumiałem, co to znaczy siedzieć z dzieckiem w domu. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że Ola zajmuje się dzieckiem, ale obiad jest (ja po prostu przychodzę i ten obiad już jem) czysto jest, pozmywane jest, posprzątane jest, uprasowane jest. Przy czym wtedy, po badaniach, ona przyjechała i zobaczyła, że… ja nie zrobiłem nic. Ale naprawdę totalnie nic.
Zapytała się: – czemu tu jest taki bajzel?
– No bo ja spędzałem czas z Anastazją – odpowiedziałem.
– I nie zrobiłeś nic? – zadała to pytanie z takim wiesz, szyderczym uśmieszkiem 😀
Dlatego też myślę, że faktycznie warto apelować do facetów o większe zrozumienie. Panowie, zachęcam: przetestujcie to i zamieńcie się ze swoimi kobietami, które siedzą w domu, na jeden dzień i zrozumiecie, co to naprawdę znaczy „siedzieć w domu”. To jest normalna, pełnoetatowa robota, gdzie po tych ośmiu godzinach w domu, gdzie jest pranie, sprzątanie, gotowanie, zajmowanie się dzieckiem i tak dalej i tak dalej… to po tych ośmiu (czy więcej) godzinach kobieta ma prawo być wypompowana.
Ja po tej przygodzie uznałem, że ja uwielbiam swoją pracę! Ja normalnie sobie siedzę, wymyślam, jakaś tam praca koncepcyjna. To naprawdę jest znacznie mniej wyczerpujące.
Drogie Panie, które nas oglądacie! Zachęćcie Waszych facetów do tego, żeby zechcieli się z Wami zamienić na jedną dniówkę!
Wracając do pytania – co jeszcze poza „chcę zrobić wszystko”?
Ola Budzyńska: Drugie, które jest z tym związane, to kwestia asertywności. Dlatego, że „nie odmawiam i nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby się zastanowić, gdzie jest moja granica, kiedy powiem <<dość>>. To się wiążę z tym, że robię coraz więcej”.
Jest to oczywiście związane również z tym, że kobiety chcą być MIŁE, więc nie będą odmawiać. A jak nie odmawiają, to znaczy, że nie mają jakiegoś postawionego celu, do którego chcą dążyć i wszystko inne wydaje im się równie ważne.
To może być w jakiejś tam skali dość istotne. Podam teraz swój własny przykład: mam jakieś swoje określone cele, mam pewne projekty, które chcę zrealizować. Jestem teraz na takim etapie rozwoju, jeśli chodzi o Panią Swojego Czasu, że – Chwała Bogu – zgłaszają się do mnie różnego rodzaju media. Bartek Popiel się do mnie zgłasza! Wywiad kręcimy! 😀
I szczerze powiem, że dwa lata temu ja we wszystko wchodziłam jak w dym – to była część promocji Pani Swojego Czasu. To było celem, bo wiązałoby się z rozwinięciem Pani Swojego Czasu.
Teraz jednak jestem już na takim etapie, że realizuję swoje projekty. Nie zgadzam się na każdą taką propozycję. Już nie wchodzę w każdą tego typu ofertę jak w dym. Często odmawiam.
Oczywiście to może być bardzo różnie zrozumiane. Może być coś w stylu: „Oh, Budzyńska fochy strzela, już nie wiadomo co, gwiazda się z niej robi.” Ja jednak wiem, że jeśli będę zgadzać się na każdą taką propozycję, to za pół roku Pani Swojego Czasu przestanie istnieć, bo przestanę realizować swoje projekty – nie będę miała na nie po prostu czasu. Coś muszę wybierać. To jest druga taka istotna rzecz.
Trzecia sprawa: nie wiem, czy tak jest u facetów. Ty możesz się na ten temat wypowiedzieć. U kobiet jednak TO jest niesamowicie widoczne. Kobiety boją się eksperymentować. Boją się popełniania błędów.
Bartek Popiel: U facetów też.
Zresztą… faceci nie popełniają błędów, jak można w ogóle ich o to posądzać?
Ola Budzyńska: <śmiech>
No tak, przepraszam, jak mogłam was o to posądzać? <śmiech>
Bartek Popiel: Nie, ale faktycznie jest tak, że jak facetowi coś nie wyjdzie, to cierpi jego ego, wyrzuca sobie, jak mogło mu to nie wyjść i tak dalej. Ja się całkowicie z tym nie zgadzam… ale słucham, jak to wygląda u Ciebie.
Ola Budzyńska: Ja spotykam się z kobietami, które już wiedzą, że organizacja nie jest im potrzebna jako organizacja sama w sobie. Spotykam się z kobietami, które wiedzą, że organizacja jest potrzebna DO CZEGOŚ. I chcą to COŚ zrealizować.
Bardzo często wydaje im się, że to COŚ zrealizuje się ot tak. Po prostu „wezmę i zrobię”. Każdy błąd po drodze wydaje im się porażką nie do zaakceptowania i nie do przebycia. Co więcej – porażka ta w ich mniemaniu oznacza koniec: „skoro ten błąd popełniłam, to dziękuję, pozamiatane, ta droga jest dla mnie zamknięta, więcej tam nie pójdę, muszę próbować czegoś innego albo nawet wycofać się”.
Bartek Popiel: „Napisałam 3 artykuły i nie mam komentarzy!!!”
Ola Budzyńska: Oh, słuchaj, to już i tak jest wysoki poziom! Czasem przecież porażką jest to, że „ojej, ja nie wiem, o czym napisać! Nawet nie startuję do blogowania!”.
W momencie, gdy pojawia się obawa, że błąd oznacza koniec świata, to „nawet nie próbuję, nawet nie testuję różnych możliwości, które mam”. Ja bardzo, bardzo mocno uczę kobiety na własnym przykładzie. Pokazuję im, jak ja mam.
Wiem, że już jestem na jako takim poziomie. Że to wszystko jako tako wygląda. Powiedziałabym nawet, że wygląda bardzo dobrze. I kobiety myślą, że to jest taki poziom, do którego muszą też aspirować.
Ja tymczasem z premedytacją pokazuję, jak to wyglądało u mnie wcześniej. Gdy na przykład na kursach zajmujemy się perfekcjonizmem (bo zajmujemy się – to jest ważny element kobiecego zarządzania czasem: perfekcjonizm, którego trzeba się pozbywać), to ja pokazuję im, jak u mnie wyglądały początki! Pokazuję im moje pierwsze filmy. Pokazuję im, jak wyglądały moje kursy na początku. Pokazuję, jak wyglądał mój blog na początku.
Z tej perspektywy można powiedzieć, że to była porażka za porażką. Ja do tej pory pamiętam, jak robiłam swój pierwszy kurs online. Nie miałam wtedy żadnych doświadczeń, nie wiedziałam, jak wygląda profesjonalny kurs online. W związku z tym… zbudowałam przy oknie platformę z pudełek po butach, postawiłam telefon komórkowy (swoją drogą – w pionie! I wtedy na filmie byłam taka wąska, do głowy mi nie przyszło, że to można inaczej).
Oczywiście w ogóle nie pomyślałam o jakimś mikrofonie, o jakimś świetle… przecież mam światło w oknie, nie?
No i kręciłam! Kręciłam filmy do kursu! I cyk! Były! 😀
Jak teraz na to patrzę, to płakać mi się chcę. Gdyby nie to, że cały czas pokazuję kobietom: „patrzcie, ja tak startowałam!”, to już dawno zlikwidowałabym tamte materiały, krzyżyk bym na nich postawiła i zrobiła wszystko, żeby nikt tego nie widział! Mimo wszystko, ja chcę, by kobiety się uczyły tego, że każdy taki błąd popychał mnie do przodu.
Bartek Popiel: Ale bez tamtego nie byłoby tego, co dzisiaj znają! Nie byłoby takiej Pani Swojego Czasu! To był przecież proces!
Ola Budzyńska: Tak. Na pewno nie wyglądałoby to wszystko teraz tak, gdyby wcześniej nie było tego, co było.
O różne rzeczy dbamy na różnych etapach rozwoju. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Zawsze. Na tamtym etapie mojego rozwoju światło do filmu nie było najważniejsze. Na tym etapie natomiast nie wyobrażam sobie, żebym realizowała film bez światła.
Bartek Popiel: No to kurcze, jak moglibyśmy przyjechać tutaj do Ciebie bez świateł? Dobrze, że mamy kilka lamp 😀
Apropos tego, co mówisz – tak, to jest droga. Ja też mam śmieszne filmy, które nagrywałem kamerami w formacie 4:3, kiedy byłem w jakiejś śmiesznej, hawajskiej koszulki, bez żadnego oświetlenia, ten nieśmiały i niepewny styl mówienia….
I tak jak mówisz – jak na to patrzę, to widzę, że jest to tragiczne. Ale lubię do tego wrócić. Lubię to pokazać osobom, które do mnie przychodzą. Mówię im: zobacz, Ty i tak jesteś w o niebo lepszej sytuacji. Chcesz zobaczyć, od czego ja zaczynałem?
I kiedy teraz mi ktoś mówi, że ma tylko smartfon, to… „ale stary! Twój smartfon kręci w fullhd! O czym my mówimy w ogóle?”.
Ola Budzyńska: Ja lubię szukać takich doświadczeń. Lubię patrzeć, jak zaczynały te osoby, które są teraz na TOPIE.
Pamiętam, jak kiedyś znalazłam to, jak zaczynała Marie Forleo. Teraz? Wypasione studio, wszystko dopięte na ostatni guzik. A jeśli zobaczyłbyś jej pierwsze filmy, gdzie nagrywała wideo z laptopa, z tej kamerki w laptopie, gdzie z tyłu stał jakiś prawie zardzewiały kaloryfer….
Bartek Popiel: Pranie się gdzieś tam suszy…
Ola Budzyńska: No prawie że! No i wiesz, jak patrzysz na taki film, to zastanawiasz się, gdzie ona zaczynała, a gdzie jest teraz!
Nikt nie zaczyna z tego najwyższego poziomu! Do niego się dopiero dochodzi!
Bartek Popiel: Ola, skoro jesteśmy przy kręceniu materiałów wideo… dlaczego blog, dlaczego pisanie, a nie materiały wideo?
Ola Budzyńska: Wiesz co? Ja mam tak, że lubię pisać. Od zawsze lubiłam. Zawsze, jak chciałam uchwycić jakąś myśl, to naturalniejsze dla mnie było jej napisanie, niż powiedzenie. To jest dla mnie po prostu dużo, dużo łatwiejsze.
Nie muszę się zastanawiać też, czy jak piszę, to czy nie mam szminki na ustach i czy jako-tako wyglądam. To jest jedna sprawa.
Druga jest taka, że ja niestety mam pewną przywarę… Mianowicie – bardzo się stresuję, jak ktoś stoi za kamerą.
Bartek Popiel: Daj spokój! Jesteś zapraszana do radia, do telewizji….
Ola Budzyńska: Ale w radiu nie ma kamery!
Bartek Popiel: W radiu nie ma, faktycznie… ale mi nie powiesz, że w telewizji też nie ma! 😀
Mimo wszystko, łatwiej jest Ci w takiej formie, jak teraz? W formie dialogu?
Ola Budzyńska: Tak, jak z kimś rozmawiam to coś innego. Nie zastanawiam się, czy tam gdzieś jest kamera czy jej nie ma, ja po prostu sobie z Tobą rozmawiam.
Jakby to było tak, jak mam to robione na kursach, że jest to oko kamery i ja faktycznie patrzę w nie i dodatkowo, oprócz tego oka kamery, widziałabym jeszcze człowieka z tyłu, to ja się stresuję i nie potrafię z siebie nic wydukać. I dlatego ja swoje filmy do kursów ogarniam sama. Nie jestem z tego jakoś bardzo zadowolona, bo myślę, że druga osoba mogłaby mi bardzo pomóc.
Jak to kiedyś jakoś wypracuję, to może się to zmieni. Na ten moment wolę to jednak robić w taki sposób.
Bartek Popiel: Przez dwa lata wykonałaś naprawdę ogromną robotę na Twoim blogu. Co – Twoim zdaniem – daje najlepsze rezultaty jeśli chodzi o promocję Twoich kursów? Jakie są najlepsze metody na promowanie swojej twórczości?
Bo wiele osób próbuje. Ja znam mnóstwo kobiet startujących ze swoimi blogami, którym mimo wszystko nie udało się przebić pewnego sufitu. Uważasz, że co było takim decydującym elementem u Ciebie? Co sprawiło, że udało Ci się „wypłynąć”?
Ola Budzyńska: Są takie rzeczy bardziej i mniej oczywiste. Mam czasem wrażenie, że ja mówię o oczywistych sprawach, bo one, wydawać by się mogło, są takimi, o których wszyscy mówią.
Jednak jak rozmawiam z dziewczynami startującymi ze swoimi blogami, to to w praktyce takie oczywiste nie jest. Nie wiem, czy się spodziewasz, że to akurat powiem, bo nie chcę się skupiać na żadnych technikaliach i tak dalej.
Dla mnie taką podstawową rzeczą jest to, żeby działać – zabrzmi to górnolotnie, ale zaryzykuję – w zgodzie ze sobą. Są oczywiście różne strategie, ale dla mnie najlepiej pracuje strategia polegająca na tym, że ja jestem JAKAŚ i ja w związku z tym to, co robię, robię JAKOŚ. Tak, jak ja działam.
Bartek Popiel: Czyli „wyeksponuj swoje mocne strony, nie bądź kalką kogoś”? Eksponując swoje mocne strony jesteś nie do podrobienia. Jesteś unikalną marką.
Ola Budzyńska: Tak, dokładnie.
Oczywiście ja rozpoczęłam trochę BOOM na organizację kobiecą. W tym momencie jest naprawdę dużo kobiet, które też się tym zajmują: uczą inne kobiety zarządzania sobą w czasie. Wcześniej tego nie było.
Jednak… tylko ja robię to po swojemu. Ja jestem jedna jedyna. To jest coś takiego, żeby zastanowić się, w czym ja jestem dobra, co ja robię dobrze i co mi przychodzi naturalnie, po czym to właśnie promować!
Bo ja jestem absolutnie przekonana, że przyciągam (i ja chcę przyciągać!) te kobiety, które – tak jak ja – stoją bardzo mocno na ziemi, które są dosadne, są konkretne (bo przyznaję, że czasem lubię coś dosadnie powiedzieć :D) i które nie będą miały nic przeciwko temu, że ja nigdy nie głaszczę po głowie.
Ja nigdy nie mówię: spokojnie, będzie dobrze, damy radę.
Bartek Popiel: Ty chłostasz!
Ola Budzyńska: Czasami tak, czasami chłostam. I chcę, żeby kobiety były tego świadome. Ja tego nie ukrywam. Przyciągam takie, którym to pasuje i które to akceptują.
Bartek Popiel: Czyli „nie próbuj zadowolić wszystkich”, tak? „Nie jesteś zielonym dolarem, żeby się wszystkim podobać”.
Ola Budzyńska: Dokładnie! Na głównej stronie Pani Swojego Czasu, gdzie jest fragment „o mnie”, mam napisane: nie jestem coachem i czasem mówię słowo „dupa”.
TO jest dla mnie istotne, bo kiedy ktoś wejdzie i powie: „o nie, to jak ona taka jest, to ja dziękuję, to ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego”, to… dobrze! Dla mnie to dobrze! Bo ja nie chcę przyciągać tych kobiet, którym to przeszkadza, bo wtedy musiałabym na przykład zważać na słowo. Musiałabym myśleć: „ojej, czy to nie było zbyt hardkorowe?”.
Ja nie chcę tego robić, bo to nie jestem ja.
Więc to jest taka podstawa – przynajmniej z mojej podstawy. Żeby to wszystko robić w zgodzie ze sobą. Są ludzie, którzy mówią, że wcale nie, że to nie jest konieczność. Ja się z tym nie zgadzam, mnie to nie pasuje.
Bartek Popiel: Michał Szafrański (jakoszczedzacpieniadze.pl) w którejś z rozmów opowiadał, jak ktoś zarzucił mu w komentarzu, ze gość, który zajmuje się finansami, nie powinien występować w bluzie czy t-shircie. Obowiązkowo koszula i garnitur, bo nic innego mu nie przystoi!
Przy czym… no właśnie. On to robi po swojemu i wychodzi mu to bardzo dobrze. Tacy ludzie, którzy twierdzą, że „to tak nie przystoi”, to… dziękujemy bardzo, tam są drzwi. Jest taki magiczny przycisk w prawym górnym rogu każdej przeglądarki. Taki krzyżyk. Jeżeli komuś nie pasuje, to do widzenia.
Ola Budzyńska: Ja Ci opowiem jeszcze taką jedną, ciekawą sytuację z tym związaną. Dosyć często mam z tym do czynienia.
W tym momencie zgłaszają się już do mnie firmy, które chcą, żeby Pani Swojego Czasu zrobiła dla nich szkolenie. Inna sprawą jest, że nie ma dla nich większego znaczenia, co to miałoby być za szkolenie. Dla nich liczy się to, żeby prowadziła je Pani Swojego Czasu. Nie lubię takich szkoleń.
Ale teraz, zanim napiszę: „wow, tak jest, zrobię, super!”, to piszę: „słuchajcie, czy jesteście świadomi, że Budzyńska to jest osoba, która:
- Mówi bardzo dosadnie i konkretnie na temat tego, że na przykład w korporacjach szereg rzeczy nie działa? U was też to powiem.
- Nie przyjdzie w garsonce, tylko w czymś, co jej będzie pasować do adidasów? Nie ma mowy, żebym ja się wpasowała w wasz dresscode.
- Buntuje kobiety? O tym mówiłam już wcześniej.”
Po czym pytam, czy są na to gotowi. Robię to, zanim wyślę jakąkolwiek ofertę…. I 90% firm pisze: nie, nie jesteśmy na to gotowi.
Bartek Popiel: Czy po szkoleniu z Tobą ktoś kiedyś złożył wymówienie w korporacji?
Ola Budzyńska: <śmiech>
Nie wiem. Nie słyszałam, żeby coś takiego miało miejsce. Być może dlatego, że zgłaszają się do mnie tylko te firmy, które są na moje szkolenie gotowe, które są na tyle otwarte, żeby takie sytuacje ewentualnie zaakceptować. Cała reszta mówi: „to nie. To my jednak dziękujemy”. I dla mnie to jest okej. Ja nie chcę pracować z takimi firmami.
Ale jak pytasz jeszcze o promocję… Tak naprawdę jest mnóstwo sposobów. Istnieje szereg rzeczy i zabiegów i one pewnie różnie wyglądają w zależności od tego, jaki kto biznes prowadzi. Ponieważ ja prowadzę biznes online, to wiadomo – najwięcej promocji idzie przez internet.
Moją największą „nogą”, jeśli chodzi o promocję, jest ciągłe budowanie swojej społeczności. To znaczy: ja od „momentu zero” wiedziałam, że chcę budować społeczność Pań Swojego Czasu, czyli kobiet, dla których jest istotne, co istotne jest również dla mnie. W tym momencie mi to procentuje.
Teraz, kiedy zgłasza się do mnie jakaś gazeta – nawet taka ogólnopolska – to z reguły mówię „nie”, bo żadna gazeta nie da mi takiej konwersji sprzedaży, jaką mam wśród kobiet, które mnie obserwują. Moja społeczność to społeczność oparta o wspólne wartości, wspólne zasady. Rozumiemy się. Jest dialog, jest kontakt, jest wymiana informacji. W takiej sytuacji nie muszę już biegać na kolanach do gazet, telewizji, bo „wow, będzie wywiad”.
Jak mam czas i możliwości, to jasne – jak najbardziej. Ale to już nie wiąże się z nie-wiadomo-jakim zachwytem.
Moje środki promocji związane są z poszerzaniem swojej społeczności. Ewidentnie działam w taki sposób, że myślę o tym, gdzie są „moje” kobiety (tak mówię o Paniach Swojego Czasu). A gdzie są? Tam, gdzie tracą czas. A gdzie tracą czas? W mediach społecznościowych. W związku z tym ja też jestem w mediach społecznościowych.
Śmieję się, że ja je stamtąd wysysam, wszystkiego je uczę i potem one wchodzą tam z powrotem już na kontrolowanych warunkach. Już wiedzą jak z tego korzystać, by wszystko miało ręce i nogi. Ja nie jestem zwolenniczką totalnej abstynencji. Uczę jedynie, jak pewne rzeczy robić świadomie i sensownie.
Bartek Popiel: Ola, masz zupełnie inny model biznesowy, niż ten ogólnie przyjęty w polskiej blogosferze. Jest to model, którego ja jestem ogromnym fanem i robię coś podobnego od ponad sześciu lat. Mówię tu o własnych produktach. Dlaczego taka droga?
Ola Budzyńska: Wiesz co? Ja tak naprawdę nigdy nie myślałam: „wow, to ja będę blogerką! Będę blogować i może zgłoszą się do mnie jakieś firmy!”
Tak jak mówiłam na początku – ja bardziej myślałam o tym, że chcę tworzyć swoją markę, a nie kreować (lub pomagać się kreować) inne marki. Bo tak to jest, że jeśli jesteś blogerką, która jest popularna i pokazujesz inne marki, to swoją marką zaświadczasz o innych markach. A ja swoją marką zaświadczam o swojej. I tyle.
Przez 10 lat pracowałam na czyjąś markę, dla kogoś. Oczywiście przez ten czas nauczyłam się mnóstwa rzeczy, ale w pewnym momencie poczułam, że chcę mieć coś w stu procentach swojego. Do tej pory zresztą to czuję.
Gdy zgłaszają się do mnie marki i piszą: okej, to my byśmy chcieli jakąś akcję, ale w taki i taki sposób, to myślę sobie: ale halo, mi 90% z tego nie odpowiada. Więc… wolę zrobić swój produkt. Raz, że więcej na tym zarobię, a dwa, że zrobię to na swoich zasadach, po mojemu, wtedy, kiedy jest mi wygodnie.
Prawdę mówiąc, to ja widzę tylko i wyłącznie plusy takiego modelu.
W tym momencie mam jakieś 210 wpisów na blogu i z tego dosłownie 2 (!) powstały przy współpracy z markami. Nie mam potrzeby zwiększania tej liczby.
Nawet jak się zgłasza do mnie marka oferująca dobre pieniądze i dobre warunki i zgadzająca się na moje zasady, to jeszcze do tego wszystkiego musi wpasować się w mój grafik, który jest naprawdę zapełniony sporo do przodu moimi projektami. A ja nigdy nie poświęcę mojego projektu dla innej marki.
Bartek Popiel: Rozmawiając kiedyś na konferencji blogowej spotkałem się z takim zarzutem: napiszesz dla marki i wiesz, ile zarobisz, a nie możesz tego wiedzieć oferując swoje produkty.
Ja się z tym nie zgadzam. Ja wiem, ile zarobię. Może nie jestem w stu procentach pewien dokładnej kwoty, ale jestem w stanie oszacować pewne „widełki”. Dla mnie to zdecydowanie bardziej przewidywalny biznes, zdecydowanie bardziej kontrolowalny biznes. Mogę zrobić jakąś kampanię, promocję, przedsprzedaż, dosprzedaż czy cokolwiek innego. Wszystko to na swoich własnych zasadach i na swoich warunkach.
Ola Budzyńska: Wiadomo, że nigdy nie będziesz miał sto procent kontroli. Faktycznie – ja też pewne rzeczy przewiduję i zakładam. Jak startuję z produktem to zakładam z góry jakiś przychód, jakiś zysk. Wiadomo, że nigdy nie mam stu procent pewności, co się zacznie dziać, ale – jak dla mnie – współpraca z marką ma jeszcze mniej tej pewności. Za każdą marką stoi jakaś firma. Tam też są podejmowane jakieś decyzje. To jest dla mnie jeszcze mniej przewidywalne.
Ola Budzyńska: Ola, na ten moment masz już swój gang. Gang Pani Swojego Czasu. Delegujesz zadania. Jak mówisz, nie jesteś w stanie robić wszystkiego.
Czy działa już coś takiego, że zgłaszają się do Ciebie kobiety z prośbą: Ola, ja bym chciała z Tobą pracować?
Ola Budzyńska: Oj tak!
Bartek Popiel: W jaki sposób dobierasz je do współpracy? Jakie warunki muszą być spełnione, żeby znaleźć się w gangu Pań Swojego Czasu?
Ola Budzyńska: To jest bardzo ciekawy case! Bo widzisz – to nie ja wymyśliłam nazwę Gang Pani Swojego Czasu. Zrobiła to moja korektorka.
Część kobiet, z którymi współpracuję i które pracują dla mnie, weszły do mojego biznesu z butami 😀 Ja wcale nie sądziłam, że ich potrzebuję. One po prostu napisały, że robią to i to i są mi potrzebne.
Moja korektorka wysłała mi maila, w którym mi napisała, że wszystko cudownie, ona jest fanką, że docenia, że robię świetne rzeczy, ale mogłabym je robić lepiej… gdybym miała korektorkę tekstów na blogu.
Ja się na początku oburzyłam. Myślę sobie: COO? JAA? JA NIE PISZĘ DOSKONALE? JAK TO?
Z mojej strony było święte oburzenie, już miałam pisać, że nie, dziękuję i sio. Ela była jednak na tyle mądra, by przesłać mi tekst po korekcie. Otworzyłam go i po prostu padłam. Zobaczyłam tą różnicę. Była oszałamiająca.
Dokładnie tak samo było z moją asystentką. Dobijała się do mnie przez pół roku. Że ona chce, że będzie mi pomagać, że ja tego potrzebuję. Ja oczywiście byłam bardzo, bardzo ostrożna. O ile Ela robi określoną rzecz, to jednak asystentka naprawdę mocno wchodzi w całe zaplecze.
Największy problem z delegowaniem? Odpuszczenie kontroli. Bo jeśli komuś deleguję i faktycznie chcę mieć z tego korzyści (czyli więcej czasu) to nie mogę przecież co krok kontrolować, co ta osoba robi.
Tak samo, jak tylko zatrudniłam Justynę, zobaczyłam korzyści płynące z tego dla mnie. Nie tylko mam tu na myśli korzyści finansowe, ale inne, na których mi zależy: mam tu na myśli głównie więcej czasu. Bo jasne, mogłabym część pracy wykonywanej przez moje dziewczyny robić same. Ja wciąż byłabym w stanie to robić. Ale ja po prostu nie chcę pracować więcej niż 6h dziennie. Ja nie jestem pracoholiczką. Nie mam nic wspólnego z pracoholizmem. Dla mnie bardzo ważne jest posiadanie czasu nie tylko na pracę.
Bartek Popiel: Poza tym musisz mieć też czas do pracy nad firmą, a nie tylko w firmie!
Ola Budzyńska: Tak, oczywiście! W pewnym momencie doszłam do wniosku, że Pani Swojego Czasu nie zacznie się rozwijać, jeśli ja nie zatrudnię nowych osób. Część z nich jest ze mną dlatego, że mi udowodniły, że ich potrzebuję. Inne z kolei, jak na przykład Asia, managerka projektów, została przeze mnie „wymyślona”.
Zobaczyłam, że jeśli ja dalej będę się tym zajmować, to ani nie będę robić tego, co bardzo lubię w swojej firmie robić ani nie będę się rozwijać, bo dojdę do ściany i ten dalszy rozwój nie będzie możliwy.
Dziewczyny bardzo często piszą do mnie maile w stylu: Ola, zatrudnij mnie, ja mogę robić wszystko.
To niestety nie jest dobra strategia – wszystko znaczy nic. To, co na co bardzo zwracałam uwagę i w ten właśnie sposób prowadziłam swoją rekrutację, to zaangażowanie. Ja mam do czynienia z rekrutacjami w takich standardowych firmach i wiem, jak tam się bada zaangażowanie. Pyta się daną osobę, czy jest zaangażowana. Ona oczywiście mówi: TAAK, JESTEM ZAANGAŻOWANA I BĘDĘ ZAANGAŻOWANA.
Ja nie zamierzałam pytać o to osoby na rozmowach kwalifikacyjnych. Ja zamierzałam to zobaczyć.
Rekrutacja była wieloetapowa. Takim najbardziej precyzyjnym sposobem na zbadanie tego zaangażowania było wykonanie określonej, konkretnej pracy. Ja wtedy na starcie wiedziałam, czy ktoś jest zaangażowany czy wprost przeciwnie.
Bo w momencie, gdy ktoś mówił: „ale halo, to ja mam za darmo wykonywać pracę? Żeby coś sprawdzić? Nie, dziekuję” to następował automatyczny odsiew. Zostały tylko te osoby, które faktycznie były zaangażowane, które wierzyły we mnie, które lubiły robić daną pracę, które były w stanie poświęcić na to czas. To są rzeczy, na których mi najbardziej zależy.
Bartek Popiel: Ola, rozmawiamy bardzo dużo o rzeczach, które wypracowałaś. Szczypta szczęścia w tym wszystkim jest oczywiście potrzebna, ale… masz zespół, prężnie rozwijający się blog, świetnie zarządzasz tym wszystkim, doskonale nad tym panujesz, płynnie przeszłaś z punktu „praca dla kogoś” do punktu „praca na swoim”.
Chciałbym Cię teraz zapytać o rzeczy, które często są zamiatane pod dywan.
Co nie wyszło? Jakie porażki zdarzyły Ci się po drodze?
Bo wiesz o co chodzi. Często chcemy być przedstawiani w świetle jupiterów. Mówiłaś o początkach. Pokazujesz swoje pierwsze filmy… Ale czy miałaś takie rzeczy, które całkowicie rozminęły się z Twoimi przewidywaniami? Że coś Ci nie wyszło? Że założenia jedno, plany drugie, a życie i tak życiem?
Ola Budzyńska: Miałam takich rzeczy całkiem sporo.
To nie jest tak, że Pani Swojego Czasu jest moim pierwszym przedsięwzięciem i ono od razu wypaliło. Nie.
To jest tak, że ja swoją firmę jako działalność gospodarczą prowadzę już 10. rok. Jednak wcześniej też miałam pewne „ciągoty” ku temu, by zrobić coś swojego.
Pierwszą zaliczoną przeze mnie porażką była próba zrobienia biznesu o którym razem z przyjaciółką nie miałyśmy zielonego pojęcia. Zabrałyśmy do niego wiadomo-od-jakiej-strony, czyli zadbałyśmy o całą stronę wizualną: wiesz, wizytówki, ulotki, strona internetowa… tylko biznesu i klientów nie było. Ale ulotki miałam! Tylko potem stałam i myślałam: Boże, komu ja dam te ulotki?
Koniec końców to się rozpadło. Nie ustaliłyśmy razem z przyjaciółką, w jaki sposób będziemy się dzielić odpowiedzialnością. Nie było na początku powiedziane, jak będziemy współpracować. Nie myślałyśmy nad tym, jak podzielimy nasze życie prywatne i zawodowe.
Drugim przedsięwzięciem, które też nie wyszło, była agencja guwernantek. Ona być może wypaliła pod kątem finansowym – zarabiałem pieniądze, całkiem niezłe, ale nie czułam do tego serca. Z jednej strony miałam dobre pieniądze, a z drugiej strony czułam, że to jest jednak w pewien sposób sprzeczne z moimi wartościami.
Bartek Popiel: A nie miałaś takiego poczucia, że są ludzie, którzy marzą o jakiejkolwiek pracy, a Ty dobrze zarabiałaś i jeszcze kręciłaś nosem?
Ola Budzyńska: Ale oczywiście, że miałam! Tym bardziej, że zawsze znajdą się osoby w Twoim otoczeniu, które będą Ci tak mówić! „Po co ciągle gonić króliczka? Przecież masz biznes, jest fajnie, wszystko się rozwija!”
Bartek Popiel: Jak sobie z tym poradziłaś?
Ola Budzyńska: Ja się nie przejmuję tym, co mówią inni. To znaczy, inaczej: ja się przejmuję, bo słyszę to wszystko i jakoś przecież to do mnie dociera, ale… ostatecznie to jest moje życie i ostatecznie to ja wieczorem leżąc w łóżku zmagam się z myślami, czy mi jest dobrze czy mi jest niedobrze. Ja oczywiście chcę, żeby mi było dobrze. Ja chcę się cieszyć z tego, jak mam. W związku z tym okej, może dla kogoś byłby to szczyt marzeń, ale dla mnie nie jest, ja szukam dalej.
Agencja również została zlikwidowana. Ja po prostu nie czułam radości pracując tam. Już nie mówię o tym, że miałam wrażenie, że udaję kogoś innego. Musiałam być taka: „ę, ą”, no bo wiesz, biorę dużo pieniędzy od ludzi, więc muszę być stonowana i tak dalej… No ja i stonowana. Proszę cię. Kompletnie dwa różne światy. Więc nie, nie czułam się z tym dobrze.
Bartek Popiel: Wchodząc w tą rolę (bo to na pewno była pewnego rodzaju rola – zakładasz jakiś pancerz, skorupę, która jest nie Twoja) odczuwałaś jakiś dyskomfort?
Ola Budzyńska: Tak. Jak kończyłam wtedy swoją pracę, to było takie: „ufff”. Teraz niczego takiego nie czuję. Nie muszę robić żadnego „ufff”. Nic mi z ramion nie musi spadać.
Praca w tej agencji też dlatego była dla mnie tak męcząca. Koniec końców tamten biznes rozwiązałam, chociaż poniosłam niesamowite inwestycje, bo też zaczęłam to nie od tej strony, co trzeba. Niesamowicie dużo zapłaciłam profesjonalnej agencji za logo…. Zaczynanie biznesu od logo, no po prostu… (śmiech)
Ale dzięki temu przy Pani Swojego Czasu tego błędu już nie popełniłam.
Mój blog na samym początku wyglądał strasznie. Mam print screeny, jak to wyglądało. Na przykład polska czcionka pogrubiona. No… teraz jakbym coś takiego miała, to byłaby wtopa. Ale wtedy? Nie. Wiedziałam, co jest dla mnie ważne, a co nie. Ważne dla mnie było to, żeby rozwijać treści i żeby przyciągać czytelników do treści.
Ponieważ pracowałam jeszcze wtedy jako trenerka, bo musiałam zadbać o stabilność finansową, żeby działać kreatywnie (bo jak myślę o pieniądzach, to nie myślę kreatywnie, musiałam więc wybrać, na czym się skupić. Miałam 2h dziennie na rozwój bloga, więc uznałam, że sorry, ale na czcionkach nie będę się skupiać. Na zdjęciach nie będę się skupiać.
Jak widzę, jakie zdjęcia miałam na początku na blogu, robione telefonem komórkowym, bez światła, bez obróbki… to o matko 😀
Można powiedzieć, że to wszystko też było pewnego rodzaju porażką.
Bo teraz jest bardzo dużo głosów w stylu: zaczynasz bloga, to zadbaj o to, by był profesjonalnie przygotowany. Generalnie się z tym zgadzam, ale jak musisz wybierać, to musisz wybierać.
Logo miałam robione oczywiście w canvie i nawet nie wiedziałam, że w tym programie można kolor stopniować! Wzięłam ten, który był w canvie, bo nie wiedziałam, że można inaczej!
Nawet ostatnio jakaś porażka mi się zdarzyła! Dwa lata prowadzę biznes, a newsletter sprzedażowy wysłałam bez linku do sprzedaży! Napisałam: kupujcie, kupujcie, a nie napisałam, gdzie mogą kupować 😀
Bartek Popiel: Nie zrobiłaś testu do siebie?
Ola Budzyńska: Nie 😀
Nie zrobiłam. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałam. Nawet nie to, że pięć minut później, tylko po tym, jak dziewczyny mi zaczęły pisać: Ola, tam nie ma linku! Gdzie ja mam kliknąć?
No więc takie drobiazgi, ale jednak są. Zdarzają się.
Bartek Popiel: Droga Pani Swojego Czasu! Kiedy książka? Masz plany, piszesz książkę, już powstaje…
Ola Budzyńska: Już jest napisana! Deadline był do 31. lipca i deadline oczywiście został dotrzymany 😀
Książka jest napisana. W tym momencie jest w redakcji. Wiem, że na dniach, do połowy października, ma do mnie wrócić i już wiem, że będę miała nad nią sporo pracy. Ela zdążyła mi oznajmić, że jest szereg rzeczy, które trzeba zmienić, zmodyfikować, dodać, odjąć.
Książka będzie wydawana na wiosnę.
Bartek Popiel: Kiedy ostatni raz spotkaliśmy się na Smokośniadaniu miałaś dylemat, czy robić to z wydawnictwem czy jednak iść w self-publishing. Jaką podjęłaś ostateczną decyzję?
Ola Budzyńska: Dylemat zakończył się tak, że będę to wydawać samodzielnie. Ewidentnie chcę skorzystać z doświadczeń Michała Szafrańskiego. Nie chodzi mi nawet o to, że taki sposób wydawania książki wiąże się z wyższym przychodem (czy raczej tym, że ten przychód w ogóle jest). Ja po prostu lubię robić coś inaczej.
Ja mam w sobie ducha buntownika. Bardzo mi się podoba taki wyłom, który Michał zrobił w całej tej idei wydawania książki. Ja bym ten wyłom chciała kontynuować.
Bartek Popiel: Czyli do PKD będziesz musiała dopisać „wydawnictwo”?
Ola Budzyńska: Wiesz co? Ja mam chyba nawet już wpisane. Jak zakładałem działalność to każde PKD tam wrzuciłam.
Bartek Popiel: Ola, co dalej z blogiem? Jakie są Twoje plany na rozwijanie go? Jakieś szkolenia, seminaria? Może bardziej droga offline? Inne książki? Czy może kursy stacjonarne? A może jednak zostajesz w Internecie? Może rynki międzynarodowe?
Napisałaś na blogu, że już we wrześniu masz zarysy planów często do końca następnego roku.
Ola Budzyńska: To jest tak, że w tym momencie mamy październik i to, co się będzie działo w pierwszym kwartale jest tak naprawdę określone już prawie co do dnia. Czyli: kurs, który będzie w styczniu (bo w styczniu zawsze jest kurs) jest zaplanowany co do dnia. Kiedy sprzedaż, kiedy promocja, kiedy jakie działania. Ta praca koncepcyjna jest już za nami. Reszta roku jest natomiast nakreślona, jeśli chodzi o kwartały.
Wiem, co się będzie działo wiosną, potem latem, potem we wrześniu, jesienią…
Bartek Popiel: Czy to będzie coś nowego czy może reaktywujesz któryś z kursów, który już oferowałaś?
Ola Budzyńska: W styczniu będzie reaktywowany kurs „Zrób to dziś!”… i to jest właśnie ciekawe! Ciekawe w tym sensie, że nastąpiła zmiana planów, bo ja – jak każdy – muszę od czasu do czasu przypominać sobie swoje priorytety. Muszę sobie przypominać, że moimi priorytetami nie jest wypuszczanie coraz to kolejnych kursów. Moim priorytetem jest żyć tak, jak chcę żyć.
Całkiem niedawno doszłam do wniosku, że ja się po prostu zaharuję jesienią, jeśli w styczniu będę musiała wypuścić nowy kurs. A ja nie chcę się zaharować.
Bartek Popiel: To jest olbrzymie przedsięwzięcie. Często ktoś mówi: a ty tam sobie zrobisz jakiś kursik, wypuścisz go, zarobisz.
Przy tym ludzie często nie widzą, ile jest pracy włożonej tam na zapleczu.
Ola Budzyńska: Oczywiście. To jest mnóstwo pracy. I ja wiem, że nie po to prowadzę biznes, żeby się zaharować. Nie. Zupełnie nie.
W związku z tym, przemodelowałam swoje plany i postawiłam na reaktywację zrealizowanego już kursu. On był na wiosnę tego roku, więc tak naprawdę wychodzi mu, że mniej więcej co rok jest realizowany.
Jeśli chodzi o plany na zasadzie „generalnie co i jak”, to na pewno nie pójdę całkiem offline. Na pewno nie. Bycie offline jest oczywiście w pewnym stopniu częścią mojego biznesu. Mam świadomość tego, że mam kontakt z kobietami, które jednak w dużej mierze ufają temu, co jest offline, a nie online. Nawet jak mnie widzą na webinarze, to to wciąż jest webinar. Wciąż jest ten komputer między nami.
Dlatego też prowadzę kluby Pań Swojego Czasu, gdzie spotykam się z kobietami „na żywo” po to, by mnie zobaczyły, żeby po prostu pogadać.
Bartek Popiel: Kiedy i gdzie? Zareklamujmy! 😀
Ola Budzyńska: Najbliższy klub Pań Swojego Czasu będzie w listopadzie w Poznaniu. Spotykają się wtedy kobiety, Panie Swojego Czasu, i po prostu rozmawiamy o tym wszystkim, co nam w duszy gra, jeśli chodzi o czas. Takie coś na pewno będzie miało miejsce, chcę to utrzymywać.
Na pewno utrzymam konsultacje jeden na jeden… jednak to są bardzo specyficzne konsultacje. Raz, że są specyficzne, jeśli chodzi o formę i wykonanie, a dwa, że są specyficzne, jeśli chodzi o ich cenę. Są po prostu drogie. Ja nie robię konsultacji godzinnych. Ja robię konsutlacje tylko i wyłącznie dwudniowe: pierwszego dnia jestem cieniem danej kobiety. Chodzę za nią wszędzie. Nawet do toalety 😀 To znaczy nie chodzę do toalety, ale stoję przy drzwiach. Sprawdzam, co się dzieje, w jakich godzinach, co się nie dzieje.
Drugiego dnia rozmawiamy, ustalamy plan, tworzymy rekomendacje na bazie tego, co faktycznie jest, a nie na bazie tego, co „mi się wydaje”, że jest. Kobiety często przedstawiają mi swój plan, a później się okazuje, że to wygląda zupełnie inaczej.
No i właśnie – jeśli chcesz mieć mój czas, to musisz drogo za niego zapłacić. Ty Bartku jesteś wyjątkiem (śmiech).
Jeśli chodzi natomiast o rynki międzynarodowe, to kiedyś miałam taką myśl. Mniej więcej rok temu zaświtało mi w głowie, że w sumie mogłabym prowadzić bloga po angielsku, ale szybko przyszło otrzeźwienie i takie: „halo! Ale Budzyńska! Spójrz na swoje zasięgi! Spójrz, ile jest kobiet w Polsce! Najpierw pokryj ten rynek i zobacz, co tu się dzieje, zanim pójdziesz dalej”.
Ja jestem wielką zwolenniczką robienia jednej rzeczy naraz. Jestem przeciwna rozprzestrzenianiu swojej energii też na inne rejony. Najpierw zrobię to, na czym się skupiam teraz i dopiero potem będę myśleć, co później z tym zrobić.
Bartek Popiel: Ola, jesteś uśmiechnięta, szczęśliwa, masz prężnie rozwijający się biznes, wspaniałą rodzinę… czego Ci życzyć? Utrzymania tego, co jest?
Ola Budzyńska: Tak! Utrzymania statusu quo! Dokładnie!
Bartek Popiel: Więc tego Ci życzę z całego serca. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ola Budzyńska: Dziękuję również!
Jeszcze raz powiem, świetna rozmowa 🙂
Własne produkty, to jest to. Pracuję nad własnym kursem on-line i przyznaję, że nie jest łatwo, ale satysfakcja – ogromna, tego co już powstało 🙂
Jeśli chodzi o pracę w domu, to ja nadal mam tak, że większość osób mówi mi, że mam fajnie, bo jestem w domu i nic nie robię 😛 Ciężko to myślenie zmienić, pomyślę raczej o swoim biurze 😉
Pozdrawiam ciepło 🙂
Biuro fajna sprawa 🙂
A ja tam się lubię droczyć z nimi i mówię im: “to prawda, ja mam takie fajne życie. Siedzę w domu i nic nie robię. Też powinieneś spróbować 🙂 “
Dobry sposób. Wypróbuję 😉
Super wywiad 😀 muszę go pokazać mojej żonce
🙂
Daj znać co żona na to 🙂
Świetny wywiad!
Coraz bardziej zaskakują mnie dyskusje typu: czy facet powinien czasem posiedzieć z dzieckiem, albo – o zgrozo – zrobić coś w domu! Czy nie powtarzamy stereotypów, które już się trochę powycierały? To już chyba nic dziwnego, że ojciec pójść z dziećmi do piaskownicy czy ugotuje obiad. Przynajmniej w mojej rodzinie to normalna rzecz, że dzielimy się obowiązkami.
Olu, a może stworzysz “Panią Naszego Czasu”? Blog, który pokaże jak wspólnie radzić sobie z czasem, a nie skupiać się tylko na kobietach?
Ja jestem noga jeśli chodzi o gotowanie, ale ze wszystkim innym nie ma problemu, a nawet to lubię.
No, Bartek uczysz innych tylu ciekawych rzeczy, to i sam naucz się… gotować. Ja też nie umiem, ale mam cztery potrawy, które mi w mirę wychodzą i niech ktoś w domu spróbuje powiedzieć, że nie smakowało! Przy okazji to naprawdę dobra odskocznia od zwyczajowych obowiązków!
Dziękuję Bartku za wywiad! 🙂 Olu, Dziękuję za słowa: “Bo teraz jest bardzo dużo głosów w stylu: zaczynasz bloga, to zadbaj o
to, by był profesjonalnie przygotowany. Generalnie się z tym zgadzam,
ale jak musisz wybierać, to musisz wybierać.” I to co nieco powyżej nich. Bardzo były mi potrzebne. Pozdrawiam!