Możesz zarabiać na tym, co kochasz tylko wtedy, gdy…

To kolejna część na temat tego, czy można zarabiać na swojej pasji. Niestety nie zawsze można. 

Już w komentarzach pod poprzednim artykułem pojawiły się warunki, które muszą być spełnione, aby zarabiać na tym, co lubi się robić. Pisał o nich także De Marco w „Fastline Milionera”.

Warunek pierwszy: Wybitność 

Jeżeli chcesz naprawdę utrzymywać się ze swojej pasji nie możesz „jakoś sobie radzić” z tematem. Nawet bycie dobrym to za mało. Musisz dążyć do tego, żeby być świetnym.

Niestety na tym właśnie wykłada się większość osób, którym wydaje się, że jak przerobiły kilka tutoriali z Photoshopa i potrafią wyciąć postać z tła, to już mogą zakładać firmę i mianować się tytułem grafika.

Sam dosyć często dostaję na maila pytanie w stylu:

„Bartku, jak zostać coachem? bardzo chciałbym pomagać ludziom wyznaczać cele, spełniać marzenia itd.”

Zwróć uwagę na to „chciałbym”. Znów pojawia się egoizm. Skąd w ogóle wiesz, że oni chcą albo potrzebują Twojej pomocy? Przecież do tej pory jakoś radzili sobie bez Ciebie.

Co Ty w Jezusa chcesz się bawić i nawracać owieczki, które zbłądziły? Oh, come on!

Kiedy w wiadomości zwrotnej pytam o to, komu i w jakim aspekcie te osoby już pomogły, jakie mają doświadczenie, to zazwyczaj nie dostaję odpowiedzi.

Niestety, niektóre szkoły coachingu robią biznes tylko na tym, że kształcą kolejnych coachów wmawiając im, że to zawód przynoszący intratne zarobki. Ciekawe, że „wykwalifikowana kadra” tych uczelni często poza kształceniem nowych nie zajmuje się niczym innym 😀

Przecież logiczne jest, że jak ktoś rzeczywiście jest dobrym fachowcem, to powinien być rozchwytywany. Osobiście uważam, że jednak działa to na zasadzie: „nie mam klientów na coaching, to założę szkołę coachingu”.

Trochę jak z ekspertami od „gim-biznesu”, którzy w kursach za 50 zł uczą, jak zarabiać grube miliony.

Znam kilka osób, które bardzo chciały być coachami. Mają dzisiaj certyfikaty różnych organizacji, pokończone kursy i są to naprawdę mili ludzie, ale, niestety, od strony biznesowej wszystko kuleje. I tak się w wielu przypadkach kończy filozofia „rób to, co kochasz”.

Z czasem życie weryfikuje zapędy takich „pasjonatów” i okazuje się, że nie zarabiają albo zarabiają śmiesznie mało, bo po prostu są słabi. Ich prawdziwe umiejętności są mizerne.

Nie mówię, że powinni się poddawać, bo przecież nikt nie rodzi się genialnym coachem, grafikiem czy programistą. Problem polega na tym, że te osoby zazwyczaj trochę liznęły tematu i pozostają na tym samym poziomie.

Jak chcesz być grafikiem z prawdziwego zdarzenia, to każdego dnia po kilka godzin powinieneś przerabiać tutoriale, robić retusze, fotomontaże. To samo tyczy się programowania, blogowania czy czegokolwiek innego.

Jeżeli zakładasz blog, a nie jesteś w stanie w ciągu pierwszych miesięcy jego istnienia napisać jednej notatki tygodniowo, to na 99% nic z tego nie będzie.

Zatem jeżeli chcesz zacząć zarabiać na swojej pasji większe pieniądze, to przez pierwsze miesiące, a może nawet lata powinieneś poświęcać całe dnie na dążenie do tego, by znaleźć się w absolutnej czołówce.

Bycie w czymś po prostu „w miarę dobrym” nie wystarczy.

Lubię biegać, ale gdybym miał z tego żyć, to już dawno umarłbym z głodu. Lubię czytać książki, ale za to, że czytam nikt mi nie zapłaci złamanego grosza. Bo niby dlaczego?

Uważam, że większość ludzi zafascynowanych „zarabianiem na pasji” polegnie właśnie dlatego, że wcale nie kochają tego, co robią, a są jedynie zauroczeni. Nie ma tam prawdziwej miłości, a jedynie jakieś chwilowe zainteresowanie.

Bardzo łatwo pomylić hobby czy zainteresowanie z prawdziwą głęboką pasją, która może prowadzić do rozkwitu kariery. Bardzo łatwo.

Co z tym zrobić? Cóż, po pierwsze: rozważ czy rzeczywiście Twoje umiejętności są tak dobre, jak sądzisz, że są.

Prawdopodobnie wypadniesz dość przeciętnie. Wybacz, że ściągnąłem Cię na ziemię, ale zimny prysznic czasem jest potrzebny.

Po drugie: zastanów się czy jesteś gotów oddać się sprawie. Oddać, czyli poświęcać jej każdy poranek, południe, popołudnie i wieczór. Dzień w dzień po 10-14 godzin, powiedzmy, przez dwa miesiące.

Jeśli robisz wielkie oczy ze zdziwienia w tym momencie, to licz się z tym, że właśnie takie poświęcenie odróżnia prawdziwego pasjonata, od kogoś, kto ma chwilową fascynację.

Warunek drugi: ludzie muszą tego potrzebować

Niestety są takie dziedziny, gdzie nawet, jeśli osiąga się mistrzowski poziom, to niekoniecznie będzie to szło w parze z zarobkami, a za coś żyć trzeba.

Ludzie, którzy to rozumieją, zakładają biznes, który pozwala im generować zyski. Za te zyski mogą realizować swoje prawdziwe pasje, na których nie muszą zarabiać.

Tu wracamy do tego, o czym pisałem ostatnim razem. Skup się na ludziach, na ich problemach, na dostarczaniu im tego, czego ONI potrzebują.

Rozumie to Marek Kamiński, znany podróżnik i polarnik, który założył firmę Invena.

Firma Kamińskiego niewiele ma wspólnego z jego podróżniczymi pasjami. Handlują kranami, zaworami i złączkami. Czy zawory, kolanka i odpowietrzniki naprawdę mogą kogoś pasjonować? Nie sądzę.

Jednak tego typu towar służy innym ludziom i rozwiązuje ich problemy. Za to ludzie byli skłonni zapłacić, a pan Marek za zarobione w ten sposób pieniądze finansował swoje wyprawy.

Rozumie to Michał Sołowow, którego ogromną pasją od dziecka były samochody. Jako 17-latek startował w pierwszych wyścigach.

Swego czasu widziałem z nim wywiad w TVP3 (później przemianowanej na TVP Info). Sołowow powiedział wtedy, że nie miał pieniędzy na porządny samochód rajdowy. To było dla niego druzgocące.

Podobno wtedy miał postanowić, że kiedyś będzie miał tyle pieniędzy, że będzie mógł mieć takie auto, jak chce.

Jego przerwa w jeżdżeniu trwała 22 lata, ale, jak powiedział, tak zrobił. Dzisiaj jest w czołówce najbogatszych ludzi w Polsce i stać go na to, żeby od A do Z finansować swoją rajdową pasję.

Rozumiał to także Tomasz Kowalski, który niestety zdobycie Broad Peak przypłacił życiem. Tomek, żeby zarabiać na podróże, woził ludzi rikszami i pracował w sklepach z asortymentem dla alpinistów.

Jednak potrzebował stworzyć coś, co będzie zarabiało nawet wtedy, gdy jego w pracy nie będzie. Tomek dostał grant unijny i w centrum Poznania założył hostel „Poco Loco„, który generował zyski bez względu na to, czy Tomek w nim pracował czy nie.

Oczywiście, to nie jest tak, że napisał podanie i dostał grant. Za tym stały miesiące przygotowań, tony papierów do wypełnienia i… zwykła ciężka praca. Niemniej był gotowy ponieść te koszty w imię czegoś, co szczerze kochał.

Dochodząc do tego miejsca prawdopodobnie już nie pamiętasz o czym pisałem na początku, więc zapamiętaj z tego artykułu jedną bardzo ważną rzecz:

skup się na rozwiązywaniu problemów innych ludzi.

Wcale nie musisz tego kochać, ale to może być pomocne. Uważnie obserwuj, na co ludzie narzekają, jakie mają problemy i za co będą gotowi zapłacić. Im większy problem, tym lepiej Cię wynagrodzą (dlatego facet wypompowujący szamba prawdopodobnie zarobi więcej niż niejeden coach).

Twoja praca może być wagonem, który zawiezie Cię do stacji docelowej. Pomostem między sytuacją, w jakiej jesteś teraz, a tym, co chcesz osiągnąć.

Na dzisiaj tyle 🙂

 

4.6/5 - (57 głosów)
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments